Pojęcie często używane – “strefa komfortu” – generalnie wiadomo o co chodzi, tylko po co taka nazwa i co dokładnie używający ten termin mają na myśli. Co oznacza “wychodzenie ze strefy komfortu” i jakie może mieć konsekwencje? Po co w ogóle zajmować się swoją własną “strefą” komfortu czy dyskomfortu?



 Zacznijmy od definicji (wg słownika PWN):   

komfort

1. «ogół warunków zewnętrznych zapewniających człowiekowi wygodę, odznaczających się dostatkiem i elegancją»

2. «stan zaspokojenia potrzeb fizycznych i psychicznych oraz braku kłopotów»


strefa

«obszar wydzielony z większego obszaru ze względu na charakterystyczne cechy» 


 Strefa komfortu jest więc obszarem w życiu w którym nie ma poważnych problemów, czujemy się wygodnie, dostatnio a nasze potrzeby fizyczne i psychiczne są zaspokojone. Jest to wydzielony obszar naszego życia, w którym wszystko jest GIT! Jest nam tam generalnie nieźle. 

 Po co kombinować i “wychodzić” z własnej strefy komfortu? 

Po co mielibyśmy w ogóle kombinować coś z taką błogą strefą w której wszystko jest OK ? Jeżeli tylko znajdziemy taki punkt w jakiejś dziedzinie to trzeba tam pozostać jak najdłużej… no niby tak. 


Tylko, że to jest taka znośna strefa, w której jest wygodnie i nudno. 

Nuda powoduje rozlazłość i odbiera motywację do jakiegokolwiek działania. 

Siedzimy na takiej miękkiej kanapie i nie mamy ochoty z niej wstawać. 

 Strefa komfortu to obszar w którym nie nauczysz się niczego nowego. Nie poznasz nikogo nowego. Nie rozwiniesz się w żaden sposób. 


Cokolwiek nowego, co napotykasz w Twoim życiu, wypycha Cię troszkę poza tą strefę komfortu. Jeżeli o czymkolwiek marzysz, chcesz coś nowego mieć, chcesz odwiedzić jakieś nowe miejsce – musisz wyjść ze “strefy komfortu” żeby tego doświadczyć. 

 I bonusik – za każdym razem gdy wyjrzysz poza znany i bezpieczny teren, twoja strefa komfortu się rozciąga, poszerza. Pierwszy raz jest najtrudniejszy, każdy kolejny jest nieco łatwiejszy, w końcu nie wiesz już czemu ten pierwszy w ogóle był problemem. 

Dodatkowo jeżeli nauczysz się rozciągać swoją “strefę” w jednym kierunku (np.: doświadczenia kulinarne) to łatwiej będzie Ci opanować lęk i opór przed zmianami w innych obszarach (np.: spotkania z nowymi ludźmi). 

 A co jeśliby się nie ruszać ze “strefy”? 

Może znasz takie osoby, które jedzą tylko to co gotowała im ich matka w dzieciństwie, albo na wakacjach chodzą jeść do Maca te same hamburgery co w domu, albo zawsze jeżdżą na wakacje w to samo miejsce, zawsze kupują ubrania o tym samym kroju i w podobnym kolorze… itp. itd.? 

Może sam/sama też tak masz? 

 Nie ma w tym niby nic złego ale pomyśl ile takie podejście zabiera z życia. Żyjesz tylko ok 80-90 lat, z czego świadomie, swobodnie decydujesz o wszystkim i masz pełnię sił przez jakieś… 50 lat. 

Przez te 50 lat można robić wiele cudownych rzeczy, próbować, sprawdzać, smakować.. najwyżej coś się nie będzie podobało, nie będzie smakowało lub nie wyjdzie najlepiej. 

Można też przez pół wieku codziennie jeść schabowego z ziemniakami i przez 50 lat jeździć w 1 miejsce nad Bałtykiem, jeść w tej samej budce z rybami i kąpać się na tej samej plaży… Każdy ma wybór. 

 Ja w Alpach francuskich. Zmęczona ale szczęśliwa 🙂 



No dobra jak wyjdę z tej strefy to co mi to da? 

Ja teraz nałogowo wychodzę ze swojej strefy komfortu. Ubóstwiam się “rozciągać” i uczyć nowych rzeczy, poznawać nowe miejsca, próbować nowych potraw. 

Czasami te wyprawy poza “strefę” są męczące ale zawsze rozwijają. 

 

Przykładowo: 6 lat temu podjęliśmy z mężem decyzję, że chcemy wyjechać za granicę i spróbować jak nam się będzie żyło “na zachodzie”. Podjęliśmy ryzyko inwestując w to wszystkie nasze oszczędności. Pojęliśmy ryzyko zmiany pracy, mieszkania, otoczenia. Nie wiedzieliśmy czy poradzimy sobie na co dzień ze wszystkim w obcych językach i w nowych systemach prawnych. Był stres? – był, spory, ale nie żałuję tego kroku. 


Poznałam wielu niesamowitych ludzi. Mieszkałam i pracowałam przez te 6 lat w 5 różnych krajach. Odwiedziłam w sumie conajmniej 13 krajów. Mam więcej czasu i pieniędzy na podróżowanie. Mam więcej pewności siebie, więcej wiedzy, więcej doświadczeń. Nauczyłam się nowego języka obcego. Spróbowałam wielu nowych potraw, win i lokalnych piw. 


 ALE TEŻ : bałam się, wkurzałam, nie wiedziałam jak załatwić różne sprawy, zgubiłam się w nowych miejscach, zrobiłam z siebie głupka z 1000 razy, stresowałam się w nowej pracy, czułam się niepewnie mówiąc w obcych językach, byłam zmęczona przeprowadzkami, niewyspana, tęskniłam do przyjaciół, zjadłam jakieś świństwa, wypiłam paskudną chińską nalewkę, przeżyłam koszmar uprzedzeń i nietolerancji, widziałam paskudne miejsca, mieszkałam w paskudnym miejscu, miałam pleśń na ścianie i na materacu, I co z tego?


 >>> Tych doświadczeń nikt mi nie zabierze <<<< 


 Wszystkie emocje, wspomnienia i doznania zostaną ze mną do ostatniego tchu. Mogłam zostać w miejscu i jeździć w tą i z powrotem – dom- biuro-dom przez kolejne 35 lat i potem przejść na emeryturę i siedzieć w fotelu w tym samym mieszkaniu przez kolejne 20 lat.


Bezpiecznie, komfortowo, nudno… 


 Wychodząc ze swojej “strefy” zapewniasz sobie coś, o czym będziesz potem latami myśleć -przygody, doświadczenia, głupie sytuacje, trudności, wkurzające osoby, dobre i paskudne smaki. 


Nie wysilając się, w wieku 85 lat spojrzysz wstecz... i co będziesz wspominać? 


Czy będziesz żałować, że nie spróbowałaś/łeś czegoś zrobić? 

Czy pomyślisz, że zawsze chciałeś/łaś zobaczyć Himalaje ale teraz jest już za późno, nie ma sił, nie ma zdrowia? 


No dobra, powiedzmy, że chcę zaryzykować, ale się boję… 

To zupełnie normalne i zdrowe. Strach chroni nas przed robieniem rzeczy, które są dla nas niebezpieczne. Czasami chroni nas jednak zbyt mocno i zaczynamy się bać zjeść spaghetti będąc we Włoszech na wakacjach. Spaghetti nas nie zabije! 

Boimy się zmienić pracę choć obecna jest nie do zniesienia. Boimy się nauczyć czegoś nowego – bo co jak nam nie wyjdzie!?!!?! Jak radzić sobie ze strachem? To już w innym poście ;)